Paweł ChalacisPaweł Chalacis

Po wielu miesiącach przygotowań nadszedł ten długi dzień i udało się wystartować i skończyć pierwsze zawody Ironman, gdzie dotarcie do mety zajęło mi 11 godzin i 16 minut. Podsumowanie zawodów poniżej.

Dotarliśmy do Taupo w czwartek, w sam raz na czas by odebrać zestaw startowy. I od razu niespodzianka - przed wejściem stoi sobie pani i pyta czy zamoczyłem swoją piankę w specjalnie przygotowanym do tego celu roztworze. Chodzi o to by nie wprowadzać nowych bakterii i nasion do jeziora Taupo (w ogóle Nowa Zelandia jest dość uczulona na ten temat, przed wieloma szlakami turystycznymi zobaczymy szmatki i płyny do czyszczenia butów).

Czytałem o tym wcześniej, ale nie wiedziałem, że jest to obowiązkowe. Kombinezonu ze sobą nie miałem, ale udało mi się wytłumaczyć, że tyle co go wyprałem i pływam tylko w oceanie. Ok, idziemy dalej.

W zestawie startowym plecak, kilka batonów, mleko czekoladowe i masa ulotek. Widziałem gorsze ;).


Odwiedziłem expo, gdzie poza dużą ilością przeróżnych produktów, dzięki którym na pewno pojadę szybciej, było też kilku profesjonalistów :D.


Haka jest tu dość popularna, ale i tak zdziwiłem się widząc przedstawienie na imprezie powitalnej. Przez resztę dnia nie robiłem w sumie nic.

Piątek rozpocząłem krótkim pływaniem, po czym przejechałem początek trasy rowerowej. Chciałem sprawdzić kilka skrzyżowań. Zostawiłem rower w strefie zmian, wysłuchałem którędy biec i jak się zachować, zostawiłem torby ze sprzętem (jedna na zmianę z pływania na rower i druga z roweru do biegania) i byłem gotowy na następny dzień. W łóżku o 8 wieczorem.

Wstałem około 3 w nocy. Kawa, śniadanie (mieszanka nasion chia, siemienia lnianego, słonecznika, migdałów i orzechów nerkowca) i shake owocowy poszły szybko i w strefie zmian byłem o 5 rano. Sprawdziłem rower kilkukrotnie (zapięte buty przymocowane dodatkowo gumkami, bidon na kierownicy, napój energetyczny, powietrze w oponach), następnie spędziłem 40 minut w kolejce do toalety (do 3 razy sztuka? ;)).

W wodzie byłem chwilę po starcie zawodowców, ustawiłem się z przodu blisko boi, zaraz za szybkimi zawodnikami. Miałem nadzieję być pociągniętym przez tych silniejszych pływaków. Wyszło idealnie, bo przepłynięcie 3.8 km zajęło mi godzinę i 9 minut - jak na mnie czas bardzo dobry. Następnie 400m biegu do strefy zmian, i kilka minut później byłem na rowerze.

Moim celem była jazda ze średnią mocą około 180 watów, ale zupełnie nie wiedziałem na jaki czas się to przełoży. Do tego stopnia, że z garmina usunąłem widok prędkości. Kilka razy, szczególnie na podjazdach, musiałem zwolnić - dość łatwo można przycisnąć za mocno gdy nogi są jeszcze świeże.

Szybko wbiłem się w swój rytm i pierwsze okrążenie (90km) przeleciało w 2 godziny i 40 minut. Niestety na początku drugiej połowy wiatr przybrał na sile i jazda była dość bolesna.


Co nie zmienia faktu, że trzeba się uśmiechać :D.

Plan żywienia na rowerze był prosty - 18 dawek proszku Torq Energy rozpuszczonego w butelce wody i dolewanego na bieżąco do butelki na kierownicy. Do tego żel co godzinę. Wyszło około 70g węglowodanów na godzinę.

Rower ukończyłem w 5 godzin i 31 minut, zmiana na bieg zajęła szybkie 3 minuty. W tym momencie miałem 4 godziny i 10 minut by ukończyć całe zawody poniżej 11 godzin. 6 minut na kilometr to tempo z jakim bez problemów powinienem był przebiec maraton.


Przez pierwsze 7 kilometrów szło bardzo dobrze. Później zacząłem iść ja. Nadal miałem dużo energii w nogach, moje tętno oscylowało w okolicach 150bpm, niestety - mój brzuch nie wytrzymał i zupełnie nie mogłem biec. Kilka minut truchtu na zmianę z marszem - tak wyglądał mój maraton pomiędzy 10 a 35 kilometrem. Nie wiem do dziś co poszło nie tak - albo odżywianie “nie siadło”, albo odżywianie “nie siadło”, albo mięśnie brzucha nie wytrzymały. Czułem się jakbym chciał biec po zrobieniu 300 brzuszków. Nie skurcz, ale po prostu ból.

Planowałem jeść jeden żel co 40 minut, co drugi z kofeiną. Z powodu problemów z brzuchem piłem jedynie wodę i colę, w nadziei, że będzie dzięki temu lepiej. Nie było!

Do tego zaczęło padać i dość mocno wiać od jeziora. Dziwna ta Nowa Zelandia. Jednego dnia można mieć lato, gdy na pierwszym okrążeniu maratonu rozdawali nam lód w kubkach by się schłodzić, i jesień, gdy zaczęli wydawać płaszcze przeciwdeszczowe.

Co chwilę próbowałem biec i udało się dopiero około 35 kilometra.

Metę przekroczyłem po 11 godzinach i 16 minutach. Nie do końca tak szybko jak planowałem, ale i tak jestem zadowolony z tego czasu. Do tego na ostatnich 50 metrach prawie łzy mi pociekły ze szczęścia, gdy po ponad roku treningów i wyrzeczeń wreszcie usłyszałem “you are an ironman”! To znaczy - było słychać na nagraniu, bo sam do końca nie pamiętam ;).

Co dalej? Miałem dość łatwe 2 tygodnie (łącznie 8 godzin luźnego treningu bez stresu) i dzisiaj zaczynam przygotowania pod Ironman Cairns. Planuję zwiększyć obciążenie i spędzić więcej czasu na siłowni, wzmacniając mięśnie tułowia.

I zapisałem się na zawody Challenge Wanaka w 2016!